21 kwietnia 2016

Wyprawa do Portugalii - Cz8. Obidos, plaża w Baleal i Batalha


Jeszcze przed wyjazdem do Portugalii zaplanowaliśmy jeden dzień na plaży. Spodziewaliśmy się, że będzie na tyle ciepło, żeby się poopalać. Choć pogoda okazała się znacznie mniej sprzyjająca plażowaniu, to nie zrezygnowaliśmy z zamiaru poleniuchowania nad oceanem. Bacznie obserwowaliśmy prognozy pogody i w dniu, w którym zapowiadało się najcieplej, pojechaliśmy zobaczyć miasteczko Obidos i na plażę do Baleal.

Obidos

Obidos wrzuciłam do programu naszej wycieczki ze względu na tradycyjnie bielone ściany i dachy pokryte czerwoną dachówką, które można podziwiać z dobrze zachowanych, 14-wiecznych murów. Widoki były wspaniałe, a samo miasteczko bardzo klimatyczne. Przyjemnie było pospacerować po jego uliczkach, napić się wiśniowego likieru Ginjinha z czekoladowych kubeczków i zjeść lody, które w ciepłym słońcu szybko się topiły.

Ulice upstrzone były sklepikami z pamiątkami z Portugalii. Królował oczywiście kogut, który podobno ocalił jakiegoś nieszczęśnika przed śmiercią i z czasem stał się symbolem Portugalii. Innym, ważnym elementem charakterystycznym dla Portugalii jest gitara, która ma aż 12 strun. Na niej to, wielu portugalskich artystów wygrywało melancholijne i nabrzmiałe tęsknotą pieśni zwane fado.

Miasteczko widziane z murów obronnych. Przed wejściem na nie, zawieszona była tablica, która informowała, że wchodzisz tam na własną odpowiedzialność.  

Drzewka pomarańczowe zdawały się być wszędzie, a ich owoce często, tak po prostu, gniły sobie na poboczach dróg.

Na ulicach pełno było turystów, którzy szukali pamiątek i prezentów.

Obrazy w stylu azulejo.

W Obidos można nawet Gandalfa spotkać :D!

Akwedukt, którym w przeszłości doprowadzano wodę do miasteczka.

12-strunowa, portugalska gitara, której dźwięków możecie posłuchać poniżej, w jednym z wielu utworów najsłynniejszej portugalskiej fadzistki -Amálii Rodrigues. 


Jeśli nie możesz odtworzyć muzyki, kliknij tutaj.

Baleal

Z Obidos mieliśmy pojechać do Peniche i może popłynąć na Wyspy Berlenga. Nie chcieliśmy jednak tracić pięknej pogody i postanowiliśmy pojechać prosto na plażę. Mimo, że było słonecznie, to nad oceanem wiał dość mocny wiatr. Na szczęście, udało nam się znaleźć niewielkie wcięcie w skarpie otaczającej plażę, które dało nam schronienie. Zjedliśmy lunch na świeżym powietrzu, pospacerowaliśmy po plaży i poobserwowaliśmy surferów. Zostaliśmy tam do późnego popołudnia i wcale nie chciało nam się wracać.


Widok na zatoczkę.

To miejsce, to raj dla surferów. Po południu młodzież, chyba z wszystkich okolicznych miejscowości, tłumami przybywała na plażę. 

Dziecku nie potrzeba dużo do szczęścia, wystarczy kilka plastykowych pudełek.

Maciej z Karolcią poszli wybadać jaka była woda. Wniosek: strasznie zimna!!!
Batalha

Następnego dnia przyszło nam już wracać z powrotem do Luksemburga. Ponieważ lot był dopiero po południu, w drodze odwiedziliśmy jeszcze miasteczko Batalha. Nie byliśmy tam zbyt długo, ale wystarczająco, żeby nacieszyć oczy piękną architekturą 14-wiecznego opactwa dominikanów, kupić kilka drobiazgów i zjeść obiad.

Obszar piknikowy przed opactwem.

Opactwo w pełnej krasie.

Delikatnie rzeźbione wejście do nieukończonej kapliczki opactwa.

I znów te pomarańcze.

Tym sposobem dobrnęliśmy do końca serii o Portugalii. Pisząc te historie byłam zmuszona jeszcze bardziej zagłębić się w to portugalskie doświadczenie, zdobyć więcej informacji na niektóre tematy, doczytać co nieco. Uświadomiło mi to też, jak wiele ten kraj ma do zaoferowania. Wiem że się powtarzam, ale jeszcze tam wrócimy!


Czytaj dalej »

19 kwietnia 2016

Wyprawa do Portugalii - Cz7. Wzgórza Sintra


Kilka osób pytało, która cześć wycieczki podobała mi się najbardziej. Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć, bo cały ten tygodniowy wypad był świetny. Jeśli musiałabym jednak wybrać, to chyba własnie Wzgórza Sintra ukoronowałby listę miejsc do zobaczenia w północno-zachodniej Portugalii.

Na początek, muszę się do czegoś przyznać. Otóż, nie wiedzieć dlaczego, myśląc o Sintrze, zaplanowałam zwiedzanie samego miasteczka, które, choć jest czarujące, to zbyt małe, żeby poświecić na nie cały dzień. Dlatego też pójście do informacji turystycznej i zdobycie map i informacji o Wzgórzach Sintra okazało się świetna decyzją. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby ominęło nas tyle wrażeń przez moją nieuwagę!

Sintra

To małe miasteczko na skraju rozległego parku, położone jakieś 30 km od Lizbony. Jego główną atrakcją jest pałac z charakterystycznymi, białymi kominami (Palácio Nacional de Sintra). Spacerując wąskimi uliczkami mija się małe sklepiki z tradycyjnymi portugalskimi wyrobami, kawiarenki i restauracje. My nie mogliśmy, niestety, nacieszyć się w pełni jego urokiem, ponieważ przez większą cześć naszej wizyty padał dość mocny deszcz. Z tego powodu nie dotarliśmy też do Parku wolności (Parque da Liberdade).

Architektura Sintry. W starym budynku z wieżą, po lewej, mieści się całkiem nowoczesna informacja turystyczna.

Jedna z wielu wąskich uliczek miasta i zakapturzeni turyści.

Pałac Sintra

Palácio Nacional da Pena

Ponieważ deszcz nie ustawał i zrobiło nam się chłodno, postanowiliśmy wsiąść do auta i pojeździć trochę po Parku Sintra. Celem miał być Zamek Maurów (Castelo dos Mouros). Maciej wklepał współrzędne, które znaleźliśmy na jednej z map z informacji turystycznej, do GPSa i ruszyliśmy. Po chwili okazało się jednak, że oddalamy się od Sintry. Sprawdziliśmy nawigację i rzeczywiście, prowadziła nas nie tam, gdzie chcieliśmy jechać. Niestety, na mapie urządzenia nie mogliśmy znaleźć Zamku Maurów. Zdecydowaliśmy się więc pojechać do Palácio Nacional da Pena, który udało nam się na GPSie odszukać.
Ku mojej rozpaczy, trasa bardzo przypominała naszą wprawę do Bom Jesus do Monte. Kluczyliśmy pomiędzy wąskimi, momentami niewybrukowanymi traktami i nie bardzo wiedzieliśmy jak do pałacu dojechać, bo nawigacja prowadziła nas w kółko. Ponieważ wiedzieliśmy, że dojeżdżają tam nawet wycieczki autokarowe, byliśmy zdeterminowani, żeby tam dotrzeć. Przejeżdżając tą samą trasą po raz drugi, zauważyliśmy, że brama z lewej strony drogi jest otwarta. Tam własnie prowadziła nas nawigacja. Nie zawahaliśmy się ani chwili. Pojechaliśmy we wskazanym kierunku i zaparkowaliśmy na małym parkingu, między autobusem wycieczkowym, a innym autem. Już mieliśmy ruszać w poszukiwaniu dojścia do bramy wejściowej, kiedy Maciej zauważył kogoś wychodzącego własnie z jednego z budynków. Podszedł i zapytał czy możemy tu zaparkować i jak dostać się do zamku. Okazało się, że miejsce w którym zaparkowaliśmy było przeznaczone wyłącznie dla obsługi pałacu i parku. Nie zostaliśmy jednak wyproszeni. Zamiast tego, miły Pan wytłumaczył nam, co zrobić jeśli brama będzie zamknięta, kiedy będziemy chcieli wyjechać. Powiedział, że zaoczszędziliśmy w ten sposób na biletach wejściowych i życzył miłego dnia. No i jak tu nie lubić Portugalczyków? No jak?

Wyszliśmy z parkingu i odnaleźliśmy właściwą drogę. Przez chwilę pokręciliśmy się po pałacu i poszliśmy dalej, powłóczyć się po parku. Koło południa przysiedliśmy na nasłonecznionej kamiennej ławeczce, żeby zjeść zabrane ze sobą kanapki, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Park jest bardzo duży i spokojnie można by tam spędzić cały dzień, albo i więcej.

Widok na Zamek Maurów.

Piękny, kolorowy pałac na najwyższym wzniesieniu w Serra de Sintra.

Dziedziniec Pałacu da Pena.

Karolina nazwała ten Pałac 'Wietrznym Zamkiem'. Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego ;).

Spacer wzdłuż murów pałacowych, z których rozciągały się wspaniałe widoki okolicy.

Oprócz czarnych łabędzi były tam podobno inne zwierzęta: króliki, kaczki, konie. Na pewno były też owce, bo je widzieliśmy na własne oczy.


Monserrate

Po wydostaniu się, bez żadnych problemów, z nielegalnego parkingu, ruszyliśmy w dalszą trasę. Kolejnym celem naszej wyprawy była, sięgająca czasów Maurów, posiadłość brytyjskiej rodziny Cook'ów - Monserrate. Po nabyciu biletów i pokonaniu pewnej odległości wśród soczystej zieleni egzotycznych drzew i krzewów, dotarliśmy do przepięknego Pałacu. Weszliśmy do środka. Było pusto, bo większość mebli i sprzętów zostało oddanych na licytację przez ostatnich właścicieli. Jednak zdobiące korytarze ażurowe detale i pięknie zdobione kolumny i tak zachwycały. Z małego tarasu przed domem wyszliśmy na piękny, przystrzyżony trawnik. Biorąc przykład z innych turystów, rozłożyliśmy kocyk i zajadając obłędnie pyszne, portugalskie pomarańcze, rozkoszowaliśmy się gorącym słońcem. Później, klucząc wśród ścieżek ogrodu i podziwiając wspaniałą roślinność, doszliśmy do wyjścia.

Pałac Monserrate.

Fontanna w domu dla wielu mogłaby się wydawać ekstrawagancją, ale widocznie nie dla wszystkich.

Pięknie zdobione, ażurowe łuki korytarzy zapierały dech w piersiach.

Miło było wygrzać kości w popołudniowym słońcu :).

Karolcia urządziła sobie zawody i ze szczytu wzniesienia, tuż przy Pałacyku, biegała do tego samotnie stojącego drzewa  - żeby nie było wątpliwości pod górkę też biegała :). Próbował do niej nawet dołączyć pewien chłopiec, ale dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest zainteresowana wspólną zabawą zupełnie go ignorując.

Trochę egzotyki ...

i Park Jurajski. Jeszcze tylko dinozaura brakuje.

Cabo da Roca

Z Monserate długo jechaliśmy do naszego kolejnego przystanku - Cabo da Roca. Jest to najdalej wysunięty na zachód punkt kontynentalnej Europy. Latarnia morska stoi na szczycie 140-metrowego, majestatycznego klifu.
Wiało tam tak bardzo, że przez krótki moment, który tam spędziliśmy, zmarzliśmy nieziemsko. Szybko cyknęliśmy więc kilka fotek i pognaliśmy do pobliskich budynków w nadziei, że będziemy mogli napić się czegoś ciepłego. Na szczęście, okazało się, że jest to mały sklepik z pamiątkami, z którego schodami w dół wchodziło się do niewielkiej restauracji. Wypiliśmy po filiżance gorącej czekolady obserwując przez przeszklone ściany wzburzony ocean, a potem wyruszyliśmy w drogę powrotną do Lizbony.






Powoli zbliżamy się do końca portugalskich opowieści. Następny wpis poświecę miasteczku Obidos i naszemu krótkiemu wypadowi na plażę.



Czytaj dalej »

18 kwietnia 2016

Wyprawa do Portugalii - Cz6. Lizbona


W Lizbonie wynajęliśmy mieszkanie więc trzeba się było zaopatrzyć w podstawowe artykuły spożywcze. Chleb, kawa, herbata, mleko, płatki, masło, itd., itd.. W supermarkecie dało się zauważyć, że Lizbona jest przygotowana na takich turystów. Dostępna była herbata pakowana w pudełeczka po 10 sztuk, małe kostki masła, kawa w saszetkach po kilka sztuk w pudełku. Byliśmy mile zaskoczeni.

Portugalski przysmak - suszony, solony dorsz. Tubylcy potrafią z niego zrobić wiele różnych potraw.


Restauradores

Zwiedzanie portugalskiej stolicy zaczęliśmy od dzielnicy zwanej Restauradores. Zdecydowaliśmy się pojechać tam metrem. Aby z podziemnej kolejki skorzystać musieliśmy kupić karty i doładować je za minimum 3 euro (plus 50 centów depozytu). Jeden przejazd kosztował 1,40 euro. Dzięki uprzejmości pana z obsługi dowiedzieliśmy się jak oszukać system, żeby nie płacić za Karolcię ;). Nie była to żadna filozofia. Wystarczyło dziecko ustawić przed sobą, zeskanować kartę i razem przejść przez bramkę.

Podbój Lizbony rozpoczęliśmy z placu Rossio, przeszliśmy wzdłuż ulicy Augusty, na której tłoczno było od turystów. Podążając za tłumem doszliśmy do Placu Komercyjnego, zwanego też Pałacowym. Po drodze minęliśmy windę świętej Justyny, łuki kościoła Karmelitów i wiele innych pięknych zakątków.

Fontanna na Placu Rossio.

Łuki kościoła Karmelitów.

Winda świętej Justyny, zwana też windą Carmo, ...

... na ulicy św. Justyny ;).

Tętniąca życiem ulica Augusty z wieloma kawiarniami, sklepikami i artystami sprzedającymi swoje dzieła.

Łuk triumfalny na Placu Komercyjnym.

Most 25. kwietnia, który wzorowany był i do złudzenia przypomina Golden Gate w San Francisco. Towarzyszy mu pomnik Cristo Rei (biały pomnik po lewej) powstał w oparciu o słynny pomnik Cristo Redentor w Rio.

Bario Alto i Estrella

Do Bario Alto i Estrella, innej dzielnicy starego miasta, mieliśmy pojechać autobusem albo tramwajem. Jednak, ponieważ kolejne miejsca, do których chcieliśmy dotrzeć, wydawały się być dość blisko, to postanowiliśmy się przejść. Zapomnieliśmy tylko wziąć pod uwagę faktu, że Lizbona, jak i reszta kraju, jest dosyć górzysta. Po wdrapaniu się na szczyt, do Miradouro de São Pedro de Alcântara, wszyscy mieliśmy spacerów szczerze dosyć.

Widoki wynagrodziły nam nasz trud :D.

Zregenerowaliśmy nieco siły ...

i zjechaliśmy na dół zabytkowym, żółtym tramwajem lizbońskim - Elevador da Glória.

Alfama

Po krótkim odpoczynku i obiedzie ruszyliśmy do Alfamy w poszukiwaniu Zamku Świętego Jerzego, którego mury widzieliśmy z tarasu w Bario Alto. Błądziliśmy między wąskimi uliczkami, między domami z małymi tarasami, na których rosły drzewa pomarańczowe albo cytrynowe i mnóstwo kwiatów. Wreszcie dotarliśmy do celu naszej wspinaczki. Kupiliśmy bilety i udaliśmy się na podbój tego średniowiecznego zamku.

Włoski deser Panna Cotta, z którym wiąże się mała anegdotka.
Zastanawialiśmy się nad wyborem deseru po obiedzie. Ja wybrałam i powiedziałam do Macieja, że wezmę Panna Cotta. Na co Karolcia zareagowała wybuchem śmiechu i powiedziała: 'Mama, Ty będziesz jadła Pana Kota?!'

Przy bramie wejsciowej do zamku.

Jeden z kilku pawi przechadzających się po dziedzińcach zamku.

Te kolorowe, nowoczesne budki otoczone tradycyjną zabudową zdają się być trochę nie na miejscu. 

Widok na most autostradowy Vasco da Gama, który jest najdłuższym mostem w Europie.

Soczysta zieleń i czerwień portugalskiej flagi.

W drodze powrotnej zaplanowaliśmy wejście do Oceanarium. Po całym dniu chodzenia po mieście byliśmy już tak zmęczeni, że chcieliśmy zrezygnować z tego punktu programu.W metrze odetchnęliśmy jednak nieco i zdecydowaliśmy się jednak pójść i tam.

Belém

Do tej dzielnicy, położonej trochę na uboczu Lizbony, wybraliśmy się w przeddzień naszego wyjazdu z Portugalii. Początkowo, w planach na ten dzień, mieliśmy wypad na wschód od stolicy, do miasteczek Evory i Elvas. Niestety Karolcia źle się poczuła wieczorem dzień wcześniej i nie chcieliśmy jej nadwyrężać, bo rano ciągle nie była w najlepszej formie. Poza tym, wszyscy byliśmy już dosyć zmęczeni intensywnym zwiedzaniem. Stwierdziliśmy, że bardziej skorzystamy z leniwego, spokojnego dnia.
Belem jest piękne. Moim zdaniem, jest to najładniejsza cześć Lizbony. Pogoda nam dopisała. Przeszliśmy się wzdłuż ruchliwych ulic, podziwiając piękną architekturę zakonu świętego Hieronima, Pomnika Odkrywców i wieży Belem. Zjedliśmy pyszny obiad, a na deser lokalne ciastka.

Piękne, białe mury zakonu świętego Hieronima.



Zakon widziany z platformy widokowej na szczycie Pomnika Odkrywców.

Kompas ułożony z kostki brukowej u stóp Pomnika Odkrywców.

Pomnik Odkrywców (Padrão dos Descobrimentos) - pamiątka czasów świetności Portugalii i ich kolonizatorskich zapędów.

Wieża Belem (Torre de Belém) - znak orientacyjny dla marynarzy, strażnica lizbońskiego portu, symbol portugalskiej potęgi, ale także więzienie.
Przez kilka miesięcy był tu przetrzymywany również polski generał, Józef Bem.

Lizbona jest piękna i ciekawa. Naprawdę warto ją zobaczyć. Pisząc ten post zdałam sobie sprawę, jak wiele jeszcze zostało do odkrycia w tym mieście. Coś mi się wydaję, że jeszcze tam wrócimy :).

Już w następnym wpisie zabiorę Was na Wzgórza Sintry.

Czytaj dalej »