29 lipca 2015

Przeprowadzka do Luksemburga - krok po kroku


Po dziewięciu latach spędzonych w Irlandii i dwóch w Kanadzie, przyjazd do Luksemburga był nieco szokujący. Z taką ilością biurokracji, bo trochę tu jej jest, nie mieliśmy do czynienia od wyjazdu z Polski ;). Zresztą przekonajcie się sami:

1. Pierwsza i najważniejsza rzecz, to znalezienie mieszkania.

Można to zrobić na dwa sposoby. Pierwszy, to zatrudnienie agenta, który zatroszczy się o znalezienie odpowiednich ofert. Drugi, to znalezienie odpowiedniego miejsca przy pomocy wyszukiwarek. My zdecydowaliśmy się na pierwszą opcję, bo nie znamy żadnego z języków urzędowych Luksa, a poza tym mieliśmy mało czasu na załatwienie wszystkich formalności więc zależało nam, żeby poszło sprawnie. Kiedy okazało się, że i agent nieruchomości i właścicielka mieszkania praktycznie nie mówią po angielsku stwierdziliśmy, że była to bardzo dobra decyzja :).

Najbardziej popularna wyszukiwarka to At Home. Są też inne Habiter, Just Landed i Gabino Home. Wszystkie maja wersję angielską. Jest jeszcze Luxbazar, ale ta strona dostępna jest wyłącznie w językach oficjalnych Luksemburga.

Wybierając miejsce, w którym zamierzacie zamieszkać, dobrze się zastanówcie czy to jest, na 100% to, czego szukaliście. Umowy najmu podpisuje się tutaj zwykle na 3 lata (czasami na 2, a czasami nawet na 5!) więc lepiej żeby Wam się naprawdę podobało. Poza tym, oprócz miesięcznego czynszu, trzeba właścicielowi wpłacić kaucje - równowartość 3-miesięcznego czynszu! Ponadto, zapłacić trzeba też agentowi nieruchomości - temu komuś kto znajduje potencjalnych lokatorów i zajmuje się sprawdzeniem ich wiarygodności itd. - jeden czynsz plus VAT. Według mnie, jest to rozbój w biały dzień, ale cóż począć - takie są reguły gry w Wielkim Księstwie!
Do kosztów najmu trzeba również doliczyć miesięczną opłatę (tzw. charges), która pokrywa utrzymanie osiedla i klatek w czystości i porządku, wywóz śmieci, a także ogrzewanie, podgrzanie wody i podejrzewam, że wynagrodzenie opiekuna osiedla (albo po prostu ciecia).
Inną regułą, a raczej obowiązkiem najemcy jest ubezpieczenie mieszkania i jego zawartości. To, w porównaniu do wszystkich innych wydatków, nie jest już zbyt dużym obciążeniem dla kieszeni. Trzeba zakładać, że będzie to około 300 euro na rok.

Każdy, wprowadzający się do nowego państwa czy miasta, zastanawia się, w której dzielnicy najlepiej zamieszkać, żeby było bezpiecznie, czysto i z niezbędną infrastrukturą. W Luksemburgu taki opis dotyczy całego miasta, a nawet księstwa. Miejscem, które może być najmniej atrakcyjne dla rodzin (ale już nie koniecznie samotnych lub bezdzietnych) są okolice dworca centralnego w Lux Ville. Kręci się tam kilku bezdomnych oraz wielu ludzi różnych, przypadkowych. Podobno kwitnie tam też życie nocne, ale wracając ze Strasburga o 22.30 nie zauważyłam niczego takiego, a co najważniejsze nie oglądałam się co chwilę za siebie w obawie, że ktoś może mnie napaść.
Tutaj znajdziecie więcej informacji o poszczególnych dzielnicach Luksemburga.

Większość wynajmowanych w Luksemburgu nieruchomości nie jest umeblowana więc jeśli nie zamierzacie przewozić swoich mebli, musicie się liczyć z kosztem urządzenia się na miejscu (PODPOWIEDŹ: najbliższa IKEA jest w Arlon, po stronie belgijskiej, ale tuż przy granicy z Luksemburgiem około 15 min od stolicy).

2. Meldunek w urzędzie gminy.

Dopiero mając podpisaną umowę najmu, można zameldować się w odpowiednim urzędzie gminy. Meldunek jest niezbędny z wielu powodów, także do otwarcia konta bankowego. Żeby meldunku takiego dokonać, trzeba wybrać się do odpowiedniego dla miejsca zamieszkania, urzędu gminy. Potrzebna będzie podpisana kopia umowy najmu (nasza nie była podpisana, bo właścicielka z Belgii nie zdążyła dojechać i też przeszło, ale był to tylko łut szczęścia), paszport, akty urodzenia, w jednym z języków urzędowych lub angielskim (odpis aktu urodzenia wydawany w Polsce jest już w kilku językach więc nie trzeba go nawet tłumaczyć), osób mających zamieszkać pod danym adresem oraz akt ślubu jeśli meldujecie się jako małżeństwo. UWAGA: dziecko musi być obecne podczas meldunku.
Po wprowadzeniu wszystkich danych do komputera, pan(i) recepcjonista(tka) wydaje kartę rezydenta i śmiało można ruszać do banku.

3. Konto bankowe.

Żeby założyć konto bankowe, najlepiej jest się umówić wcześniej na spotkanie w wybranym banku. Najpopularniejsze w Luksemburgu są ING, Paribas, BCEE zwany też S-Bankiem oraz BIL. Szczerze mówiąc wszystkie one oferują bardzo podobne usługi w bardzo podobnej cenie. My wybraliśmy S-Bank, ponieważ ma on oddział w centrum handlowym naprzeciwko nas oraz w pobliżu szkoły Karolci. Poza tym ma najwięcej bankomatów w mieście, co czasami może być istotne. Jak na razie jesteśmy zadowoleni.
Do otwarcia konta potrzebny jest paszport, akt ślubu i wspomniana karta rezydenta z adresem zamieszkania. W zależności od tego jakie konto wybierzecie dostaniecie albo tylko kartę V Pay (nie to samo co karta debetowa, ale bardzo podobna - można nią płacić w punktach sprzedaży i wyciągać pieniądze w bankomacie), albo kartę V Pay i Visa Credit. Jest też opcja z Master Card za dodatkową opłatą. Można, a nawet wskazane jest, żeby korzystać z bankowości internetowej.
CIEKAWOSTKA: w tutejszych bankach i urzędach kobieta, która przejęła nazwisko męża, w dokumentacji ciągle figuruje pod nazwiskiem panieńskim. Dlatego warto na skrzynce pocztowej umieścić obydwa nazwiska ;).

4. Media

Mając już adres zamieszkania trzeba przepisać na siebie media: wodę i prąd. Teoretycznie powinien się tym zająć agent wynajmujący nieruchomość. W praktyce różnie bywa. W naszym przypadku zrobiła to właścicielka mieszkania.
Enovos to główny dostawca energii elektrycznej. Wodę dostarczają gminne ośrodki Service des Eaux.
O podłączenie internetu, telefonu i ewentualnie telewizji trzeba zatroszczyć się już samemu. Można wybrać wśród następujących dostawców: Tango (ang, fr, niem), Post (ang, fr, niem), Orange (ang, fr, niem), Luxembourg online (fr), Eltrona (fr) i Numericable (fr).
My zdecydowaliśmy się na telefony komórkowe z Orange, głównie ze względu na korzystną ofertę (nielimitowane rozmowy i sms-y w kraju i 5GB internetu za 15 euro na miesiąc), a także fakt, że w każdej chwili możemy umowę zerwać bez konieczności poniesienia żadnych kosztów.
Internet mamy z Post. Mieli oni dosyć atrakcyjną ofertę (60 euro za nielimitowany, szybki (100 Mbit/s) internet, ponad 2 godz. darmowych rozmów w Europie oraz numer telefonu komórkowego z abonamentem 0 euro, czyli płacisz tylko za to co przegadasz), ale przede wszystkim są właścicielami całej infrastruktury i pewnie faworyzują tych, który decydują się na korzystanie z ich usług ;).

5. Szkoła dziecka

Jeśli macie dziecko to będziecie musieli zapisać je do szkoły. Macie wybór między szkołą luksemburską, a kilkoma szkołami prywatnymi. W szkołach lokalnych, tak jak w Polsce, obowiązuje rejonizacja. Idziesz do szkoły podstawowej, której podlegasz ze względu na zameldowanie. Dzieci uczą się tu kolejno we wszystkich językach urzędowych Księstwa. Spośród szkół prywatnych, możecie wybrać między:

Luxembourg European school - Kirchberg
European school (Luxembourg II) - Mamer
International School of Luxembourg (ISL) - Merl/Hollerich
St Georges International School - Hamm
Lycée Vauban  - Limpertsberg

Dwie pierwsze, z powyższej listy, są związane z instytucjami europejskimi. Dzieci ich pracowników mają pierwszeństwo zapisów i mogą uczęszczać tam bezpłatnie. Pozostali, będą musieli się liczyć z dość sporym czesnym (tak jak z resztą w pozostałych szkołach prywatnych). Dodatkowo, jeśli chcielibyście, aby Wasza pociecha uczyła się w języku polskim, to w grę wchodzi tylko szkoła europejska na Kirchberg'u, czyli pozycja numer jeden, z wymienionych wcześniej.

Młodsze dzieci zapisać można do żłobka, których jest dosyć dużo w Luksemburgu. Mimo tego, są one dosyć mocno oblegane i warto zarezerwować sobie miejsce w jednym z nich na kilka miesięcy przed planowanym oddaniem swojej pociechy. Głównym powodem takiej sytuacji jest wprowadzony przez rząd system Chèque-Service. Jest to system dopłat do kosztów opieki nad dzieckiem w odpowiedniej placówce i ma na celu zachęcenie rodziców (zwłaszcza mamy) do podjęcia pracy. Aby owe dopłaty otrzymać trzeba się zarejestrować w odpowiednim do miejsca zamieszkania urzędzie gminy. Są one uzależnione od wysokości dochodów i ilości dzieci w rodzinie.
Jak w większości krajów, tak i w Luksemburgu na każde dziecko wypłacany jest zasiłek rodzinny. Aby go otrzymać należy wypełnić odpowiedni formularz (można go znaleźć tutaj) i dostarczyć akt urodzenia dziecka oraz zaświadczenie z poprzedniego kraju zamieszkania o niepobieraniu zasiłków stamtąd. Jest to dość długi proces (na stronie internetowej zapisana jest informacja, żeby nie próbować kontaktować się z urzędem przed upływem 3 miesięcy od daty złożenia wniosku o przyznanie tego świadczenia) więc lepiej rozpocząć go jak najszybciej .

Na tym zakończę swój, i tak już przydługi, wywód. Zdaje sobie sprawę, że są to informację bardzo pobieżne. Taki był jednak cel wpisu, żeby dać zarys pierwszych kroków po przyjeździe do Luksemburga. Na pewno będę jeszcze wracała, przynajmniej do niektórych tematów, w osobnych wpisach.
Jeśli macie jakieś szczegółowe pytania to piszcie na adres moje_emigracje@yahoo.com.


Czytaj dalej »

21 lipca 2015

Blankenberge Express


Budzik dzwoni o 5.30. Zwlekamy się na pół przytomni z łóżka. Szybkie mycie, ogarnięcie Karolci i w drogę. Jak mi się chce spać! Jesteśmy już na parterze, kiedy przypomina mi się, że zapomniałam użyć antyperspirantu. Przecież nie mogę tak jechać na całodniową wycieczkę! Pędzę więc z powrotem na górę, wpadam do łazienki, robię co trzeba, po drodze chwytam jeszcze skarpetki dla siebie i Macieja, na wypadek gdyby wieczorem zrobiło się zimno, i już biegnę co sił w nogach na przystanek autobusowy. W drodze uzmysławiam sobie, że nie zabrałam ani komórki, ani Kindle'a. I co ja będę robiła przez, w sumie, osiem godzin w pociągu?! Jestem, łagodnie mówiąc, wkurzona. Jak mogłam być tak ślepa i nie zauważyć czytnika leżącego na szufladzie ze skarpetami?! Chyba po prostu mam dzisiaj sobie zrobić detoks 'sprzętowy' ... . Ale jak przeżyć ośmiogodzinną podróż bez książki?! Do tego ta pogoda. Deszcz i chłód - w sam raz na plażowanie. Może się jeszcze wypogodzi zanim dojedziemy. Oby!
Docieramy na dworzec główny, szybko odnajdujemy pociąg i zmierzamy do miejsc, które widnieją na naszych biletach. Już ktoś tam jest. Miałam cichą nadzieję, że będziemy w przedziale sami, ale trudno. Czekam, aż pan usadowi się na swoim fotelu, ale on jakoś dziwnie na mnie patrzy i pokazuje kartkę wiszącą na drzwiach. Informuje ona o tym, że to przedział dla personelu. Sprawdzamy miejscówki jeszcze raz. Wszystko się zgadza: i numer wagonu, i numery miejsc. Po chwili, z głębi przedziału, wyłania się inny mężczyzna. Ten mówi nawet trochę po angielsku i prosi nas, żebyśmy poszli za nim. Podobno była pomyłka i nasze miejsca są w innym wagonie. Idziemy. Już prawie że jesteśmy przy drzwiach owego wagonu, kiedy nasz przewodnik informuje, że jednak mamy iść tam skąd przyszliśmy. Zastanawiam się jak długo jeszcze będziemy chodzić w tę i z powrotem. Odnajdujemy nasz przedział po raz kolejny. Okazuje się, że mamy miejsca przy drzwiach. Nie tak to miało być. Jesteśmy jednak sami więc przesiądziemy się kiedy tylko pociąg ruszy. Okazuje się jednak, że nie ma tak dobrze - po chwili wchodzi bowiem starsze małżeństwo i rozsiada się na miejscach przy oknie. No cóż, byle dotrzeć na plażę.


Jedziemy. Mijamy miasta i wioski, pola, łąki i lasy. Im bliżej do celu naszej podróży tym bardziej pada! Dojeżdżamy na miejsce. Idziemy na plażę. Już tylko kropi, ale wieje jak w Kieleckiem. Moczymy stopy w zimnym morzu, potem rozkładamy koc i dygocząc z zimna budujemy zamki z piasku. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Pocieszam się, że do pociągu powrotnego zostało nam tylko około 6. godzin. Poza tym, trochę czasu poświecimy na zjedzenie obiadu. Damy radę.






Na lunch idziemy do restauracji 'The Seagull". Na szczęście chmury się rozpraszają. Ja postanawiam przejść się po mieście i cyknąć kilka fotek, a Maciej zabiera Karolcię na plac zabaw, a sam rozsiada się wygodnie na fotelach za parawanem. Zrobiło się słonecznie i ciepło. Wracam, odnajduję moje dwa skarby i zamawiam truskawkowego potwora. Siedzimy sobie gawędząc i zajadając lody z piasku zrobione przez córcię :). Potem jeszcze jeden spacer nad morzem i z żalem musimy się pożegnać z Blankenberge. Wracamy do Luksemburga. Jest godzina 22.30, ciepło i świeżo.




Nie wiem dlaczego, ale to miasto kojarzy mi się z Atlantic City w Stanach ... .











Gdybyście mieli ochotę poczytać trochę o Blankenberge Express, albo nawet wybrać się tam nad morze, to więcej informacji (po angielsku, niemiecku, francusku i chyba luksembursku) znajdziecie tutaj.

Czytaj dalej »

16 lipca 2015

Żegnaj szkoło!


W środę, 15. lipca (wiem, wiem, trochę dziwnie tak w środku tygodnia ...), córcia zakończyła swój pierwszy w życiu rok szkolny. Rozpoczęła go po angielsku w kanadyjskiej szkole, a zakończyła po luksembursku (aczkolwiek z dużą dozą angielskiego) w lokalnej szkole, w Bertrange.

Karolci reakcja na nowe otoczenie była naszym głównym zmartwieniem, kiedy podejmowaliśmy decyzję o przeprowadzce do Luksemburga. Oznaczało to bowiem nie tylko nową szkołę, nowych kolegów i nauczycieli, ale przede wszystkim obcy, niezrozumiały język. Wiem, że dzieci szybko się uczą i nawiązują kontakty, a jednak. Który rodzic takich obaw by nie miał i nie rozważał jaki wpływ będą one miały na jej rozwój, poczucie pewności siebie i samoocenę? Chyba każdy.
Po pierwszym tygodniu (albo dwóch), wydawało się, że nasze obawy były mocno uzasadnione. Córcia niezbyt chętnie szła na zajęcia, nie bawiła się z innymi dziećmi (tak mówiły nauczycielki), była zamknięta w sobie. W dołku mnie ściskało, kiedy to słyszałam. Cieszyłam się, że mamy opcję zostawienia jej w szkole tylko na pół dnia (w tym roku Karolcia nie musiała do szkoły iść w ogóle, bo obowiązek szkolny rozpoczyna się w Luksemburgu dopiero w momencie ukończenia przez dziecko czwartego roku życia, przed końcem sierpnia danego roku).

Na szczęście taki stan nie utrzymywał się zbyt długo i już wkrótce Karolcia nie mogła się doczekać kolejnego dnia szkoły. Z czasem miałam nawet problemy z wyciągnięciem jej stamtąd. Nauczycielki zachwalały, że jest bardzo zdolna, że bardzo szybko 'łapie' luksemburski, i że coraz chętniej bawi się z dziećmi z klasy. Życie na nowo nabrało kolorów :D. Brawo córciu i oby tak dalej!

Wklejam kilka fotek, żebyście mogli zobaczyć co dzieci robią w luksemburskiej szkole.

Dzieciaki ścigają się na holu specjalnie dla nich przeznaczonego budynku ('uczą się' tu tylko trzy- i czterolatki).

A tutaj gry i zabawy w sali gimnastycznej maluchów.

Ćwiczymy równowagę ... 

Pierwsza 'zagraniczna' wycieczka szkolna Karolci - Trampolini, Merzig, Niemcy.

A tutaj już inna wycieczka, tym razem krajowa - Wodny (i piaseczny jak widać ;) Plac Zabaw, Rosport.

Lunch w gronie koleżanek i kolegi :).

Przykład jak można ochłodzić, zająć i zabawić dzieciaki podczas upałów (nomen omen wróciła do nas gorączka). 

Kolejne, z serii gry i zabawy na dworze.

Kręcimy ciasta w szkolnej kuchni.

A oto rezultat - muffinek Koala. Fajny, prawda :)?

A to już ciasteczka. Pewnie zauważyliście, że wszystko związane jest z Australią. Był to  temat przewodni w przedszkolu przez cały czerwiec.

Zgłębiamy tajemnice australijskiej muzyki.

Różnorodne wykorzystanie instrumentów muzycznych ;).

Karolci klasa i bardzo pomocne i przyjazne panie nauczycielki (Elvira i Martina)

Karolcia wcale nie była zachwycona, że zaczynają się wakacje i mówi, że już nie może się doczekać rozpoczęcia 'dużej' szkoły (czyt. w innym budynku, z inną panią, gdzie nauka jest obowiązkowa).
W poniedziałek poznałyśmy nauczycielkę, która będzie jej opiekunką od września oraz zobaczyłyśmy gdzie jest i jak wygląda jej nowa klasa. Wszystko zostało zaopiniowane pozytywnie. Zatem, byle do września ;).


Czytaj dalej »

07 lipca 2015

Mała Szwajcaria

Kto śledzi 'Moje Emigracje' na Facebook'u już wie, że ostatni weekend spędziliśmy na łonie natury. Był to bardzo spontaniczny, niskobudżetowy i całkiem udany wypad za miasto.

Zmęczona do granic możliwości upałem, który rozpanoszył się w Luksemburgu jakieś dwa tygodnie temu stwierdziłam, że miło byłoby na weekend pojechać gdzieś nad wodę, żeby nie dusić się w mieście. Po wrzuceniu hasła 'plaża w Luksemburgu' Google podrzuciły mi adres 'Camping Plage' w Beaufort. Okazało się, że plaży tam nie ma, ale jest za to duży basen, domki do wynajęcia, pola kempingowe i namiotowe, jakiś zamek czy dwa oraz sporo, rożnej trudności, szlaków. Najbardziej podekscytowała mnie (tak jak i Karolcię, Macieja może troszkę mniej ;)) możliwość przenocowania w tipi, a nawet wiosce indiańskiej. Szybko zarezerwowałam pobyt w Małej Szwajcarii (Little Switzerland) i w sobotę rano ruszyliśmy na spotkanie z naturą :).

Ponieważ nie dorobiliśmy się jeszcze auta, do Beaufort pojechaliśmy autobusem, numer 107. Cała podróż z Bertrange zajęła nam około półtorej godziny i kosztowała 2 euro (4 euro w  obie strony)! Ja musiałam zapłacić za przejazd, ponieważ mój bilet miesięczny obejmuje tylko granice miasta Luksemburg (koszt 25 euro na miesiąc). Maciej wykorzystał swoją M kartę, która jest ważna w całym księstwie (koszt 50 euro miesięcznie). Córcia zaś, jak wszystkie dzieci do 12 roku życia w Luksemburgu, jechała za darmo. Trzeba przyznać, że komunikacja miejska jest tu w całkiem przystępnych cenach i w miarę dobrze zorganizowana :). 

Wracając jednak do tematu naszej wycieczki. Autobus podrzucił nas praktycznie pod recepcję kempingu. Zameldowaliśmy się, odnaleźliśmy nasze tipi, w którym było upiornie gorąco, wrzuciliśmy plecaki i śpiwory i polecieliśmy się pluskać, modląc się, żeby tylko cień nasunął się na nasz nocleg i trochę go ostudził.






Wieczorem, po całym dniu spędzonym w wodzie poszliśmy coś przekąsić. Nie obyło się oczywiście bez obfitego deseru wiec w drodze powrotnej, żeby spalić nadmiar kalorii, poszliśmy pozwiedzać Beaufort i zobaczyć jak dojść do zamku, znajdującego się na obrzeżach miasteczka. Stamtąd, szlakiem przez las, mieliśmy wrócić do namiotu. Mimo, że trochę pobłądziliśmy po drodze, udało nam się dotrzeć do wioski bez szwanku.








Później było już tylko szybkie mycie pod mrożącym krew w żyłach (brrrrrr) prysznicem i spanko, albo przynajmniej próby zdrzemnięcia się. Dobrze, że zdecydowaliśmy się na wypożyczenie łóżek turystycznych, bo podejrzewam, że spanie na deskach byłoby nie do zniesienia. Na szczęście nasze modlitwy zostały wysłuchane i wieczorem nie było już tak bardzo gorąco, a o świcie zrobiło się nawet chłodno więc cieszyliśmy się, że mieliśmy ze sobą śpiwory.



Rano, lekko niewyspani, lekko połamani i pogryzieni (środek, którego użyliśmy musiał działać przez trochę mniej, niż reklamowane osiem godzin), zamiast ruszyć na szlaki i zwiedzanie średniowiecznego i renesansowego zamku, postanowiliśmy, ku niezmiernej uciesze naszej córci, dalej relaksować się przy basenie. Przecież nigdzie się stąd nie wyprowadzamy (przynajmniej przez następne dwa lata ;)) wiec zdążymy jeszcze połazić po okolicy przy okazji mniejszych upałów ;D.

Autobus powrotny mieliśmy o 16.51.

Czytaj dalej »