27 czerwca 2015

5 ulubionych miejsc


W Klubie Polek na Obczyźnie, jakiś czas temu, wystartował kolejny projekt, w którym dziewczyny prezentują swoje ulubione miejsca w kraju, w którym obecnie mieszkają. Ja również postanowiłam dołączyć do tego projektu. Z uwagi jednak na to, że w Luksemburgu jestem bardzo króciutko, nie wiedziałam jeszcze zbyt wiele i tak naprawdę trudno mi mówić o ulubionych miejscach tutaj, postanowiłam, że opiszę dwa miejsca w Irlandii i dwa w Kanadzie oraz jedno w mojej obecnej ojczyźnie.

W Irlandii jest wiele pięknych i uroczych miejsc, które warto zobaczyć. Teraz, kiedy już tam nie mieszkam, czuję, że niedostatecznie dobrze wykorzystałam lata spędzone na szmaragdowej wyspie. Z drugiej strony, pewnie nawet gdybym zobaczyła dwa razy tyle, to i tak miałabym poczucie, że sporo ominęłam. Dwa miejsca, które opiszę poniżej, to będą miejsca, które najwyraźniej zapisały się w mej pamięci, które do tej pory wspominam z uśmiechem na ustach.
Bray, to był mój pierwszy przystanek, pierwszy dom, po wylądowaniu w Irlandii. Chociaż spędziłam tam tylko miesiąc, to mam wiele wspomnień związanych z tym miejscem. Poranki o piątej nad ranem i oglądanie wschodów słońca przez pięć dni w tygodniu (żeby dotrzeć do pracy musiałam łapać pierwszy pociąg do Dublina!), podróże wzdłuż wybrzeża, spacery po kamienistej plaży, wspinaczkę na Bray Head (niewielką górkę przy końcu promenady w miasteczku), trasę klifową do sąsiedniej wioski - Graystones, której nigdy do końca nie przebyłam i ludzi kąpiących się w morzu i plażujących, kiedy ja marzłam w bluzie z polaru. Ze względów logistycznych musiałam Bray opuścić, ale zawsze chętnie i z dużym sentymentem tam wracałam.










Innym miejscem, które wyjątkowo trwale zapisało się w mojej pamięci jest największa z kompleksu Aran Islands, wyspa - Inishmore. Zapewne duży wpływ na moje bardzo dobre wspomnienia miała wyjątkowo ładna pogoda. Było przepięknie. Najpierw zwiedziliśmy Galway (miasto na zachodnim wybrzeżu Irlandii), a stamtąd popłynęliśmy promem na wyspę. Wynajęliśmy rowery i w drogę. Objechaliśmy dosłownie całą wyspę zatrzymując się, a to na małej plaży z białym piaskiem, a to na wysokich i stromych klifach wśród ruin historycznej fortecy, albo gdzieś na poprzecinanych kamiennymi murkami, które stały tam od lat bez żadnego cementu, łączkach i pastwiskach. Nie zdążyliśmy się obejrzeć i trzeba było wracać, jak się okazało ze spieczonymi na raka policzkami i czołami. Przez myśl nam nie przeszło, żeby wziąć ze sobą krem do opalania, bo przecież tam zawsze pada! Po powrocie do Dublina nikt z lokalnych nie chciał uwierzyć, że taką opaleniznę złapałam w kraju, nie wyjeżdżając gdzieś na południe Francji czy Hiszpanii.









Wśród kanadyjskich perełek trudno było mi wybrać te, które tutaj opiszę. Po głębszym zastanowieniu się doszłam do wniosku, że dwa, które najbardziej mi przypadły do gustu, to Toronto Island i Upper Canada Village.
Toronto Island to oaza dla ludzi mieszkających w betonowo-szklanym centrum, i nie tylko. Wystarczy siedmiominutowy rejs, żeby znaleźć się w zupełnie innym wymiarze, gdzie króluje zieleń, radość oraz atmosfera relaksu i odprężenia. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jedni spacerują po zadbanych ścieżkach lub z nich zbaczają, inni korzystają z uroków plaż (także tej, gdzie strój kąpielowy nie jest wymagany ;)), a jeszcze inni jeżdżą na rowerach czy grają w sporty na świeżym powietrzu. Jest też wiele atrakcji dla dzieci, w wesołym miasteczku, które znajduje się na  Centerville, w ogrodzie Franklina czy labiryncie z żywopłotu. Oprócz tego jest tam kilkanaście, a może kilkadziesiąt domów, o których cenę i zasady nabycia nawet nie pytajcie, szkoła i kościół, kawiarenki i restauracje, a nawet SPA. Oh, i jest jeszcze lotnisko (Billy Bishop Toronto City Airport)!
Niestety, okazuje się, że tak byliśmy zajęci rozkoszowaniem się czasem spędzonym na wyspie, że nie mamy nawet kilku fotek. Dlatego będziecie musieli się zadowolić filmikiem z YouTube, żeby zobaczyć o czym pisałam powyżej.


Innym miejscem, które naprawdę polubiłam, mogłabym polecić i do którego na pewno wróciłabym, gdybyśmy na dłużej zatrzymali się w Kanadzie, jest Upper Canada Village. Z ponad czterdziestoma zbudowanymi pod koniec osiemnastego i na początku dziewiętnastego wieku domami, które zostały przeniesione tu z okolic rzeki Św. Lorenca, jest to największa w Kanadzie osada tzw. 'żywej historii'. Jak to rozumieć? Ano tak, że czas, a co za tym idzie, stroje, zawody, wystrój wnętrz, muzyka i zwyczaje w tej wiosce, zatrzymały się w 1860 roku. Będąc tam zobaczyć można wypiekanie chlebów w wielkim piecu u piekarza, wyrabianie serów, uprawę warzyw i owoców, wyrabianie mioteł, dziewiętnastowieczny tartak i wiele innych ciekawych miejsc i zajęć. Świeży chleb, pachnący ser lub mleko prosto od krowy można później kupić w restauracji Willard's Hotel słuchając przygrywania grupy 'The travelling Tiltons'. Oprócz tego, można pojechać na przejażdżkę dorożką bądź pociągiem albo popłynąć barką na krótki rejs. Atrakcji jest naprawdę wiele.





Najwięcej problemów przysporzyło mi wybranie ulubionego miejsca w Luksemburgu. Czy można bowiem mówić o ulubionym miejscu, mieszkając tam tylko przez niecałe trzy miesiące? Samo miasto mi się podoba, ale o tym pisałam już tutaj. Nie będę się więc powtarzała. Czy mogę jednak napisać, że moim ulubionym miejscem w Luksemburgu jest moje mieszkanie i las pełen ścieżek spacerowo-rowerowych, na który mam, niczym nieprzysłonięty, widok z balkonu? Chyba tak. Dlaczego tak bardzo lubię swój nowy dom? Bo mieszkam 15 min od centrum, a kiedy wychodzę na balkon to słyszę śpiew ptaków, widzę drzewa kołyszące się lekko na wietrze. Bo chcąc pojechać na przejażdżkę rowerową, wychodzę, wsiadam na rower i jadę. Bo jem rzodkiewki, sałatę i 'ziółka' z własnej 'uprawy'. Czyż to nie szczęście móc powiedzieć, że jednym z moich ulubionych miejsc jest mój dom i najbliższa okolica :D?






Ten projekt jest dedykowany Stowarzyszeniu Piękne Anioły. Jeżeli spodobał Ci się mój post, możesz wesprzeć Fundację dowolną kwotą. Więcej informacji na naszym blogu: Klub Polki na Obczyźnie.

piekne-anioly
Czytaj dalej »

21 czerwca 2015

Święto Muzyki


Dzisiaj wypada pierwszy dzień lata, a ponadto Święto Muzyki. W Luksemburgu, w wielu miejscach organizowano występy różnego rodzaju orkiestr i zespołów już od zeszłego tygodnia. Mimo, że pogoda nie była cudowna, postanowiliśmy zaryzykować i pojechać do centrum. Był to też dobry pretekst, żeby przy okazji pójść na zaległy obiad rocznicowy :). Tłumów nie było, ale muzyki całkiem przyjemnie się słuchało. Karolcię ciężko było od sceny odciągnąć więc zostaliśmy na Place d'Armes do końca występów.

Dzisiejszy dzień rozpoczął również, zorganizowaną już po raz osiemnasty, imprezę pod tytułem 'Summer in the City'. Do dziewiątego września, luksemburskie place i ulice zmieniać się będą w centra kultury. Można będzie wybrać się na koncerty na świeżym powietrzu, obejrzeć występy teatrów ulicznych i filmy wyświetlane na placu przed pałacem książęcym oraz uczestniczyć w wielu innych atrakcjach (więcej info tutaj). Oczywiście wszystko, albo prawie że wszystko, bezpłatnie :). Podobno, w tym okresie, do Luksemburga ściągają setki tysięcy turystów. Może i kogoś z Was zainteresują te wydarzenia kulturalne?

Poniżej kilka fotek i troszkę muzyki.












Czytaj dalej »

16 czerwca 2015

Schéine Mammendag


W ubiegła niedzielę obchodziliśmy w Luksemburgu Dzień Matki. Już od czterech lat jest to też moje święto. Kiedy myślami wróciłam do poprzednich 'uroczystości' z tej okazji, zdałam sobie sprawę, że do tej pory, każde z nich obchodziłam innego dnia. Pierwsze, kiedy Karolcia miała zaledwie kilka miesięcy, świętowaliśmy zgodnie z polską tradycją, 26 maja. Rok później, kiedy córcia była już w żłobku, jak najbardziej naturalnym wydawało się przyjęcie życzeń i kartki, które tam dla mnie przygotowała - według irlandzkiego kalendarza, w czwartą niedzielę postu (zwykle w marcu). W zeszłym roku przyszło mi się przekonać na własnej skórze, że kanadyjskie dzieci obdarowują swoje mamy szczególną uwaga w drugą niedzielę maja. Teraz już wiem, że w Luksemburgu Dzień Mamy przypada w każdą drugą niedzielę czerwca.

Jak wyglądał Mój Dzień? Rozpoczął się nie tak, albo raczej nie o tej porze, co planowałam. Pobudka o 5.40 nie była bowiem przewidywana ;). Na szczęście córcia dała się przekonać, że jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby wstać i wróciła do swojego łóżka. Nie minęło półtorej godziny i znów była u nas. Nie miałam serca odsyłać jej po raz kolejny. Mimo, że pora ciągle wydawała mi się być nieludzka, z uśmiechem na twarzy przyjęłam od Karolci piękną torebkę z upominkiem, którą przyniosła ze szkoły już w piątek, a do której nie pozwoliła mi nawet zerknąć. Sekretem podzieliła się tylko z tatą, kiedy wrócił po pracy, a później schowała niespodziankę głęboko do swojej szafy, żeby mamy nie kusiła. Kiedy przyszło już do otwarcia upominku, nie wiem która z nas była bardziej podekscytowana. Zajrzałam do tej tajemniczej torebki, a tam same cuda: ręcznie robiona kartka i najbardziej naturalny na świecie, domowej roboty peeling w pięknym, ręcznie ozdobionym słoiczku! A żeby było jeszcze fajniej, do słoiczka dołączona była receptura na to cudeńko. I to wszystko zrobiła moja córcia! Nie pozostało mi nic innego jak tylko wypróbować podarunek. Wskoczyłam pod prysznic, wypeelingowałam się i wyszłam ze skórą gładką jak aksamit :D. Później już tylko śniadanko, kawka na balkonie i na plażę :).



Dziecinnie prosty przepis na peeling.
1,5 szklanki cukru
0,5 szklanki oliwy z oliwek
20 kropli olejku eterycznego (lawendowy lub grejpfrutowy)

Skąd się wzięła plaża na Kirchberg'u? KPMG, nie po raz pierwszy podobno, postanowiło zorganizować taką atrakcję dla mieszkańców Luksemburga i nie tylko. Był grill, była muzyka, dobrze zaopatrzony bar, no i oczywiście lody. Dla najmłodszych amatorów plaży zorganizowano wiele bezpłatnych atrakcji: olbrzymie klocki lego, mini koparkę, którą dzieciaki mogły grzebać w piasku, zjazdy na desce, tatuaże, dmuchanie figurek z balonów i wiele innych. Starsi plażowicze mogli pograć w siatkówkę plażowa, badmintona albo po prostu poleżeć w słońcu na leżaku. To była dobra imitacja wczasów na Karaibach. Tylko szumu fal brakowało ;). Zresztą sami zobaczcie.















A tak brzmią życzenia z kartki, których niestety nie rozumiem. Brzmi ciekawie, prawda?



Czytaj dalej »